Tuesday, May 22, 2018

Ślepy zegarmistrz, ślepy tłum.

Powiadają, człowiek to trzcina, ale trzcina myśląca. Mówią, ile ten wątlak zrobił, Kosmos podbija, w głębiny zajrzał, w mikroświat palce nawet wetknął.

Mylą się srogo. Nie tylko dlatego, że z trzciną zdrowy człek niewiele ma wspólnego - bo człowiek to dobra maszyna, energooszczędna ze względu na dwunożną postawę, i stąd są plemiona, co polują męcząc niemalże na śmierć swe ofiary, biegnąc truchtem półkolem, aż wyczerpane zwierzę nie daje już rady, i podejść wystarczy, kamień czy pałkę wznieść do ciosu, ale też dlatego, że jesteśmy zwierzęciem uniwersalnym. Może nie robimy nic najlepiej, ale za to robimy - biegamy, chodzimy, pływamy, skaczemy, wspinamy się, czołgamy, nurkujemy. Owszem, człek-trzcina, mizerna istotna czasów współczesnych, ma z częścią tych rzeczy problemy, ale pominę milczeniem te przyszłe ofiary, te chodzące źródła azotu, fosforu i potasu, z których wezmą rośliny, wezmą bakterie, wezmą owady i cała masa innego życia, napcha nimi swe ciała, i będzie się cieszyć z hekatomby ludzkości, bo dla nich to obfitość jedzenia.

Człowiek jednak nic nie podbił - co najwyżej zniszczył. Śmieszne i żałosne są ludzkie sondy, pełznące przez Kosmos w ślamazarnym uporze, dziesiątki tysięcy lat musiałyby lecieć do gwiazdy najbliższej, a co dopiero tych dalszych. Ledwo co robak ludzki wychynął nosek swój poza planetę - i na tym się skończy. Człek może dotarł, w pancernym batyskafie, do głębin, ale nawet ich nie zdążył poznać - i nie pozna, śmieci tam dotarły, plastiki przeklęte, wyziewy zakupów, a nad nimi woda się zakwasza, od dwutlenku węgla, a na górze ginie świat podwodny, odławiany ponad miarę, truty.

I gdzie to myślenie? Gdzie ta wspaniałość, te brednie, człowiek brzmi dumnie, człowiek - świat cały. Ot, próżniacze banialuki, kawałek białka patrzy w niebo, nie rozumie, nie potrafi, ale chciałby być bogom równy - choć ślepy jest, jak cała reszta.

Ze ślepego przecież powstaliśmy. Ewolucja nie ma przewidywań, nie ma planu, nie ma celu. Gdzieś nie ma życia - więc życie tam wchodzi, bo jeszcze nie ma konkurencji. Tylko dlatego jest coś więcej niż bakterie. Ewolucja jest zupełnie ślepa - dlatego powstają gatunki pasożytów idealnie dostosowane do pasożytowania na jednym, konkretnym gatunku zwierzęcia, a jak ten gatunek ginie, to i pasożyty giną, łańcuchem losu powiązane, bez możliwości ucieczki, bo utraciły już dawno oczy, nogi, zwoje mózgowe, wszystko prócz układu pokarmowego i rozrodczego, i tych rzeczy, które umożliwiają im przetrwanie w środku cudzego ciała. Nikt przecież, kto przewiduje, by na to nie poszedł - zostawiłby sobie furtkę - by przejść na innego żywiciela, albo żeby chociaż przez trochę móc żyć na własny rachunek. Ale nikt nie przewiduje, co się szybciej namnaża, co szybciej daje płodne potomstwo, wygrywa, tu i teraz, Trwa wyścig genów, naszych władców, o panowanie, nie za milion lat, nie za tysiąc, lecz w następnym pokoleniu.

Ale zaraz zaraz -usłyszę - ale my, ludzie, myślimy. Jesteśmy racjonalni.

Nie jesteśmy. To niemożliwe. Nie sposób przecież przewidzieć wszystkiego, mózg zdolny do uwzględnienia wszystkich czynników, które mają znaczenie, do prześledzenia kolejnych kroków rozwoju sytuacji, musiałby być potężniejszy niż mózgi wszystkich ludzi, jacy teraz żyją. To zbyt wiele obliczeń, w tym i takich wyjątkowo trudnych, nieliniowych, gdzie mała zmiana powoli narasta, by potem stać się potężną lawiną. I taki mózg, gdyby nawet powstał, to nie przetrwałby na tym świecie, rozdziobało by go ptactwo, wyjadły owady, skolonizowały rośliny, bo byłby zbyt duży, by być szybkim. Ludzie działają mniej więcej - coś tam wiemy, i patrzymy przy tym na innych, i wnioskujemy na podstawie kilku przypadków, nie setek, jak w nauce. To częściej działa niż nie działa - i to wystarczy, by się panoszyć po planecie, by przetrwać, jakiś czas, na świecie. Mamy tyle rozumu, by dać płodne potomstwo, które zaniesie nasze geny dalej - i nic więcej, i nic mniej. Za duży mózg - to za duży ciężar, za dużo energii do wydania, za duże ryzyko przy porodzie, To też ryzyko choroby psychicznej, bo przecież widzieć za dużo - to przekleństwo, to piekło.

Najekonomiczniej jest trochę myśleć, trochę innych naśladować, trochę działać metodą prób i błędów. I tak właśnie działamy. I nawet jeśli są jednostki, które widzą - nie przepchają tłumu, ślepego tłumu, ujętego w karby mody, kultury i instynktów z wypadkowej sił, którą te tłumy idą. Byli przecież ludzie w cesarstwie rzymskim, którzy mówili - patrzcie, patrzcie, zginiemy, jak tak dalej pójdzie. Byli na pewno tacy wśród Majów, i może na wyspie Wielkanocnej. W Niemczech hitlerowskich przecież też - tylko jednostki uciekły, widząc, przewidując zagładę - reszta wierzyła w różne brednie, a to że jak nikomu krzywdy nie zrobili, to im się nic nie stanie, a to że ludzie tak nie zwariują i tak dalej.

I martwe jest cesarstwo, i nie ma Majów, i na wyspie Wielkanocnej ludzie wyginęli, wymarli po tym, jak ostatnie drzewo wycięli, i większość Żydów również została zabita.

Tyle widzimy.

Tuesday, May 15, 2018

Patrz! Patrz! Jak Słonko nasze świeci, gwiazda radosna! I cieszysz się pogodą, cieszysz gorącem. I myślisz - jak pięknie kwiatki zakwitły, jak pięknie się pysznią, wielobarwnie.

Gdybyś wiedział...

Patrzyłbyś w niebo, pytał, gdzie deszcz, gdzie trochę chłodu, gdzie przymrozki?

Ten gorąc, to Słonce, te kwiatki, tak wcześnie kwitnące - nie radość, nie dar - lecz zapowiedź.

Idą czasy susz niesłychanych, idą czasy klęsk - wyschłe pola, wyschłe rzeki, mizerne jeziora, spalone Słońcem, zza gęstniejącej od dwutlenku węgla atmosfery. Nie będzie litości, nie będzie zbawienia - nic już nie działa, jak kiedyś, nawet pogoda.  I ten właśnie kwiecień, i ta upalna majówka, to nic innego, jak zarys śmierci. Weźmie gorąc młodziutkie kiełki, weźmie pączkujące porzeczki, weźmie łąki i lasy. Pomoże mu wiatr - rozpędzający się nad coraz cieplejszymi morzami, biorący z nich pełnymi garściami energię. Wysuszy na popiół ściółkę, wypali łąki i krzaki. I gdyby jeszcze nasze lasy były głównie liściaste, jak kiedyś, to byłaby jakaś szansa. Gęsty las liściasty trzyma wilgoć, trzyma chłód, trzyma cień. Ale takich jest już mało. Wycięliśmy te puszcze, posadziliśmy łatwo palne drzewa iglaste. Nasadziliśmy tuj, cyprysików.

A potem walnie gdzieś piorun, albo ktoś rzuci niedopałek. Stanie się blask upiorny, tańczący jak zjawa ognista, jak zagłada powszechna.

I powiesz potem: nie ma już mojego domu, spłonął, a nim ma niepełnosprawna matka. Będziesz sobie wyobrażał, jak skwierczy słabe ciałko, jak skręca się bólu, w agonii, w dymie, pośród trzaskających płomieni.
I powiesz potem - nie mam gdzie żyć. Ruszysz gdzieś tam, z tłumem, wstęgą pełną tobołków, smrodu nie mytych ciał. Miniesz tych, którzy już nie dali rady, zobaczysz ich na wpoły uchylone usta, spękane, błagające o deszcz, razem ze wszystkim dookoła.

Ale na tym nie koniec. Pożary, coraz częstsze pożary, nakarmią atmosferę jeszcze większą ilością dwutlenku węgla. Zabiją drzewa, zabiją krzewy, dotychczas pochłaniające ten gaz cieplarniany. Więc będzie coraz gorzej, a Ty tylko spojrzysz w przeszłość i powiesz - a kiedyś się cieszyłem, że tak było ciepło.

Monday, May 7, 2018

I nastanie świt ostatni...

Powiedzieli Ci, będziesz piękny, będziesz radosny, będziesz jak wiosna dojrzała. Pójdziesz do szkoły, pójdziesz do pracy, będziesz mieć dzieci, albo dziecko, albo kota, mruczka powszedniego. A potem może Ci życie wydłużą, telomery skrócą, skórę wygładzą, rozumu dodadzą, cierpień odejmą. I wrócisz z zabiegów do swojego nowoczesnego apartamentu, czy domu, pełnego urządzeń internetu, i siądziesz wygodnie, a lodówka poda Ci picie, poda Ci jedzenie, masz, jedz, dobre, świeże, dzisiaj zamówiłam, w oparciu o analizy makroskładników i preferencje smakowe. Aha, i gości dzisiaj masz, też dom jest przygotowany, gdy superszybkim pociągiem dotrą tu z krańców Europy.

Nie. Tak nie będzie. O tym właśnie Ci opowiem, mój drogi Czytelniku, że ten świt, ten ostatni, to jedyna nasza rzeczywistość, to nasza przyszłość. I jeśli chcesz przetrwać, nie licz na wydłużanie telomerów, nie licz na usłużne domostwa - lecz na własną wiedzę i umiejętności, na siłę swego ciała, na spryt pradawny, na instynkt potężny, na wdrukowane w samolubnych genach instrukcje.

Opowiem, dlaczego świat jaki znasz, o jakim myślisz, jest martwy, jest zabity, i już go nie będzie, jutro, za dziesięć lat, za sto.

Opowiem, dlaczego cywilizacja jaką znasz, jest martwa, to tylko dogorywające zwłoki, na skraju upadku, pompowane sztucznie, jak staruszek na oddziale intensywnej terapii, jak żołnierz, któremu urwało nogi i ręce, a skórę popalił żar.

Opowiem o głodzie, o gorącu, o zamieszkach i wojnach, o kryzysach energetycznych i zwierzętach zaplątanych w to wszystko - o nas, ludziach... o szóstym wielkim wymieraniu, o brakach wody, o zatruciu planety, o pułapce rolnictwa, o pętlach samozwrotnych, o sprzęgających się, samowzmacniających procesach, które już teraz biegną, przyspieszają, a ich celem jest właśnie świt ostatni, koniec, w głodzie, pośród chaosu. Tak, daremnie ręce w niebo wyciągniesz, daremnie będziesz o litość błagał, daremnie zapłaczesz, że kochasz swe dzieci - bo one pewno też zginą.

Chyba że...