Sunday, July 29, 2018

Dlaczego pętla?

Pętle. Są pętle wisielcze, są pętle samozwrotne, czyli im czegoś więcej, tym czegoś więcej. Na przykład, im więcej ktoś ma kasy, tym więcej możliwości inwestycyjnych ma.

To, co się teraz dzieje, to pętla w każdym tego słowa znaczeniu. Zawiśniemy, wielu z nas, na tej pętli - ktoś z nas oberwie siekierą, nabojem karabinowym, inny umrze z głodu, inny jeszcze zejdzie, bo serce nie wytrzyma upałów i stresu.

Zanim to jednak nastąpi - a dokładniej - zanim to do nas dotrze, bo przecież w paru miejscach na świecie już jest - to będziemy obserwować pętle samozwrotne.

I tak:

Pogłębiający się kryzys energetyczny prowadzi do WIĘKSZYCH emisji CO2 i metanu. Wytłumaczę na przykładzie. Niech cywilizacja jako jedyne źródło energii wykorzystuje ropę naftową. W roku 1 wydobycie 100 baryłek wymaga zużycia energii zmagazynowanej w 1 baryłce (EROI 1:100). W roku 50, z racji znacznego wyczerpania źródeł ropy położonych bardzo płytko, trzeba drążyć już znacznie głębiej - niech EROI spadnie do 1:20. W roku 100 ropy konwencjonalnej jest już na tyle mało, że sięgamy po ropę w piasku (ropę łupkową). Drążenie, wstrzykiwanie wody, rycie w ziemi kosztuje bardzo dużo energii - i EROI takiej ropy to 1:3.
Żeby konsument dostał 100 baryłek ropy w roku 1, trzeba zużyć 101 baryłek (100 dla konsumenta, 1 na wydobycie). W roku 50 - 105 (100 dla konsumenta, 5 do wydobycia), w roku 100 zaś już 133 (100 dla konsumenta, 33 na wydobycie).
Stąd, emisje MUSZĄ być większe wraz ze spadkiem EROI.
Oczywiście, cywilizację nie napędza sama ropa. Jest przecież węgiel, biomasa, atom, hydroelektrownie, wiatraki, panele słoneczne, gaz. NIESTETY bardzo mało emisyjne źródła - hydroelektrownie, wiatraki, panele słoneczne i atom generują jedynie około 10% całej produkowanej na świecie energii. Reszta idzie z biomasy (która trzeba ściąć itp. - co wymaga paliw kopalnych) i paliw kopalnych. Wydajność energetyczna (EROI) KAŻDEGO paliwa kopalnego tymczasem się zmniejsza. Ropa i gaz łupkowy przeżywają obecnie boom - nie dlatego, że są świetne, ale dlatego, że są. Aby uzyskać węgiel, kopie się dzisiaj znacznie głębiej niż kiedyś, lub rozwala znacznie więcej skał, niż jeszcze te 30 lat temu (USA - trzykrotnie więcej).

I tak - aby stać w miejscu, emitujemy coraz więcej gazów cieplarnianych (CO2 oraz metanu, metan przy tym ucieka z instalacji gazowych). Pogłębiamy w ten sposób globalne ocieplanie.

Im gorzej, tym gorzej.

Osiągnęliśmy przy tym poziom, gdy w samej naturze, z racji ocieplania się, odpaliły się pętle samozwrotne. Oto coraz więcej metanu ucieka z coraz cieplejszych rzek i jezior. Coraz więcej metanu ucieka z topiącej się wiecznej zmarzliny, podobnie jak i CO2. Gdy przez świat przechodzą kolejne fale upałów, roślinność, zamiast pochłaniać CO2, intensywniej oddycha, również emitując dwutlenek węgla. Łatwiej też rozprzestrzeniają się pożary, które emitują oczywiście dwutlenek węgla, przy okazji niszcząc roślinność, która wcześniej go pochłaniała. Dalej, rolnicy w obliczu suszy tym chętniej korzystają z podlewania na masową skalę - wyczerpują więc pokłady wód gruntowych. W wielu miejscach tych wód zaczyna brakować.

Im gorzej, tym gorzej.

Dalej, w obliczu spadającego EROI maleje wzrost  produktywności w gospodarkach. Skoro maleje, i mamy tzw. globalną wioskę, to zamiast inwestować w poprawę produktywności produkcji na miejscu, ta produkcja jest przenoszona do krajów o niższych zarobkach. Powoduje to niższą presję na wzrost płac klasy pracującej (w dzisiejszym świecie już i średniej w krajach rozwiniętych), a większą na wzrost płac wysoko wykwalifikowanych specjalistów, spinających działanie wielkich korporacji. Rosną więc różnice w dochodach różnych klas społecznych - klasy niższe mają się coraz gorzej, a klasa wyższa, oraz klasy średnie w niektórych krajach rozwijających się - Chinach i Indiach - coraz lepiej.
Cała rzecz jest przy tym finansowana przez kredyt. Stąd, gospodarki, prócz trudności energetycznych, są coraz bardziej wrażliwe na wahania na rynkach finansowych. Wielcy gracze, na wskutek przejęć i połączeń, stają się coraz więksi. Dodatkowo, wszyscy ci gracze połączeni są siecią kontraktów, powiązań, mają kredyty w tych samych bankach. Stąd, upadek jednego wielkiego gracza może zdestabilizować cały system (gdyby było tysiące małych graczy, takiego efektu by nie było).

Im gorzej, tym gorzej.

Jak już wspomniałem, rosną nierówności. Biedni mogą coraz mniej, klasa średnia w krajach rozwiniętych obserwuje spadek dochodów (chociaż ich siła nabywcza jest, w porównaniu z średnią światową, dalej duża), rozwija się klasa średnia w krajach wschodzących. Są to setki milionów coraz więcej konsumujących ludzi, głównie w Chinach i Indiach.
Ci ludzie chcą MIĘSA.
Aby wyprodukować mięso, hodowcy sprowadzają pasze z krajów Ameryki Południowej (=wycinka lasów tropikalnych, ogromnego rezerwuaru i pochłaniacza CO2).
Ci ludzie podążają za modą.
Czyli trzeba produkować coraz więcej, zużywając coraz więcej energii i zasobów.

To zaś: powoduje, że biednych nie stać na adekwatne odżywianie (biedni nie przebiją cen oferowanych przez producentów mięsa), przy coraz większym zużyciu zasobów i coraz mniejszej zdolności systemu do pochłaniania CO2.

Im więcej, tym gorzej.

Rosnące nierówności w krajach rozwiniętych napędzają polityczne ekstrema. Prawo, lewo, wszystko jedno. Ludzie - co jasno pokazano w wielu badaniach z dziedziny psychologii społecznej - przy rosnącym rozwarstwieniu mają tendencję do polaryzacji postaw. Stają się po prostu coraz bardziej radykalni. Chętni do przemocy. Tym łatwiej wierzą w proste wytłumaczenia ich problemów, najlepiej takie, które dają NADZIEJĘ na LEPSZE jutro. A to jest właśnie OSTATNIA rzecz, jaką można oczekiwać i jaką powinniśmy oczekiwać. Żeby coś zmienić, powinniśmy żyć biedniej, nie lepiej. Jeść mniej mięsa, mieć te same rzeczy wiele, wiele lat. Itd. NADZIEJA więc powinna zginąć - że materialnie będzie lepiej. Psychologia 101 - coś, co jest nieuchronne, i związane z naturą rzeczy, jest łatwiejsze do pogodzenia.
Oczywiście, niemalże nikt, a zwłaszcza politycy, nie chce mówić takich rzeczy. Co więcej, im bardziej rosną nierówności, tym większy wpływ na rzeczywistość mają bogaci, poprzez finansową sieć nacisku. Stąd redukcje podatków, ulgi, itp. - bogaci płacą coraz mniej. Biedni finansują również różne krachy - kryzys 2008/9 przyniósł całe morze pomocy państwowej dla wielkich korporacji, przy może dziesiątkach aresztowań za łamanie procedur, na przykład bankowych. Dla porównania, kryzys Savings and Loans (koniec lat 80-tych, początek 90-tych), przyniósł tysiące aresztowań.

Im więcej, tym gorzej - rozwarstwienie społeczne jest bliskie punktu buntów, zamieszek, załamania prawa.

To, co mamy teraz, jest więc całą pętlą pętli. I nie ma miecza Demoklesa, by to przeciąć. Jest zaś, nieliniowo narastające, ocieplanie klimatu, Plony spadają i dotknie to głównie najuboższych. Jednocześnie narasta kryzys energetyczny, pogłębiający GO. Jednocześnie narasta rozwarstwienie. Jednocześnie wielkie korporacje są coraz większe. WSZĘDZIE są bardzo duże napięcia systemowe, WSZĘDZIE są bardzo poważne problemy.
Dlatego hekatomba miliardów jest coraz bliżej.

I

Sunday, July 8, 2018

Zaczyna się!

Zaczyna się.

Nie jutro, nie pojutrze. Nie w 2050 roku. Nie kiedyś.

Dzisiaj.

Teraz.

Jeszcze nie rozumiecie?

No tak, zapomniałem. Reklamują srajfona, który podciera tyłek i świeci przy tym na niebiesko. Reklamują wakacje w Chorwacji, dawaj, przyjeżdżaj, piękna pogoda, w sensie słońce wszystko wypala, pod grubą kołdrą CO2. I gmina, czy dzielnica ogłosiła radośnie, ludziska, wyborcy, oto nowy projekt, pomalowaliśmy kible na kolor różowy, a tam będzie pięknie, wylano beton na cały skwer, a potem to nawet ksiądz poświęcił.

Tak ponoć nie wygląda zagłada.

Nie?

A dlaczego nie? Przecież te "inwestycje" to właśnie obraz nędzy i rozpaczy - NIC, co realnie poprawia życie, co przynosi jedzenie, co przynosi czystą wodę, co obniża koszta życia. To pierdoły, typowe dla szczytowej epoki. Jak ostatni skok hossy na giełdach, gdzie już widać jest krach, ale tłum wciąż prze do przodu, kupując wszystko, bo przecież tak pięknie.

Japonia.
Wielkie powodzie, zginęło kilkadziesiąt osób. Wiele jest zaginionych. MILIONY mają się ewakuować. MILIONY!

USA.
Połowa kraju w strasznej suszy. Pojawiają się coraz częściej "firestorms" - nawałnice ognia. Ogień wzbudza wichry, które roznoszą ogień dalej. Samopodtrzymujące się zjawisko.
A potem ulewy, takie, że wszystko zalewa.

Polska. Susza, jakiej nie było tysiące lat.

Indie. 2011-2017 - poziom wód gruntowych spadł o 61%. W kilku stanach trwają wieloletnie susza. Narasta lawina samobójstw rolników.

Południowa i centralna Rosja - na wskutek suszy plony spadną o około 20% (źródła oficjalne)

Chiny - wiele prowincji zmaga się z suszami o skali "najgorsze od stu lat".

Afryka - to nie tylko Cape Town. Wysychają jeziora, wiele krajów zmaga się z rekordowymi suszami.

Argentyna, Brazylia - susze zmniejszyły plony kukurydzy i soi.

To się dzieje w TYM ROKU. El Nino się dopiero buduje. Jeszcze mamy rezerwuary (część krajów) wód gruntowych.
Ale ich zabraknie. Susze są i będą coraz gorsze, a po suszach będą ulewy, które, bez roślinności, będą zmiatać warstwy żyznej ziemi. Niestety, wyznawcy technologii nie dopuszczają do siebie metod agroleśnych i permakulturowych, gdzie dba się o wodę. Gdzie kopie się stawy, tak by złapać wodę z ulew i używać jej przez następne miesiące. Mówią, przecież można GMO zastosować (hehe, roślina GMO to jest roślina, CHCE wody). Można odsalać (hehe, co? a skąd energię na to wziąć?). Można dalej mechanizować (skąd energię na to wziąć?). Mówią: ale jedzenie będzie droższe, gdyby tak z rolnictwa zrobić permakulturę i system agroleśny.

Będzie. Ale labo będzie to jedzenie, drogie, bardzo drogie, i będzie trzeba zgiąć kark i popracować fizycznie przy nim, albo go NIE BĘDZIE W OGÓLE.

Ponieważ nie wierzę w masowy rozsądek i szybkie przestawienie światowego rolnictwa na system permakulturowy, nadchodzące szybkimi krokami czasy nazywam "hekatombą miliardów".

Nie wierzysz? To popatrz na teraz...

Friday, June 29, 2018

Rozwiązania - bramami do piekła?

Tak. Mówią: jesteśmy silni. Nigdy jeszcze cywilizacja nie była tak potężna. Tak rozwinięta. Oto mkną kolumny lśniących aut, a niektóre z nich same parkują, identyfikują pieszych i generalnie aż kipią od udogodnień. Więc myślisz - czas się rozsiąść, roboty wyczyszczą mi buty, a może nawet nałożą skarpetki.
Tak. Mówią: liczba prac naukowych rośnie, niczym grzyby po deszczu (jakim deszczu?). Cóż, rośnie. Ustala się coraz to drobniejsze szczególiki, za coraz wyższą cenę.
Tak. Mówią: znajdziemy rozwiązanie. Przecież zawsze (zawsze?) tak było. Oto Nauka, potężna i dumna, oto instytucje, z godłami, pieczęciami, procedurami. Łup, łup, kroki ładnie ubranych ludzi, w eleganckich butach, niosą się w pięknie utrzymanych korytarzach. Łup, łup.

NIE. Nie będzie. Już nie.

Jakie rozwiązania?

Liczba ludzi rośnie. Ich apetyty rosną. A tu szyneczka w sobie pierdoleńskim, polana wywarem z mchu Tutenchamona, rośnie tylko na starych grobowcach. A to przysmaczek z Indii, rośnie w Radżastanie. Jedyne 6,66 za kilo. I przewiduje się, że trzeba będzie produkować o 60% żarcia więcej, już w 2050 roku. Ale ponoć będzie tego żarcia mniej, bo ziemie uprawne ubożeją (choć mądrale przekonują - jak się nawiezie, NIE MA różnicy, przecież to chemia), bo wód gruntowych coraz mniej, bo deszczy albo coraz mniej, albo jak są, to od razu wiadra z nieba lecą. Proponowane rozwiązania: zwiększyć wydajność z hektara. Jak? Nawieść więcej, zwłaszcza w krajach rozwijających się? Analizy gleby, komputery, roboty, cyborgi, kopalnie, paliwa, kruszone skały, setki milionów ton rocznie, by wydrzeć trochę pierwiastków. Proces uzyskiwania azotu, z użyciem gazu naturalnego. Polać precyzyjnie, zgodnie z instrukcją, pestycydami, fungicydami, pierdycydami. Niech będzie. Bo przecież tak się robi od lat 60-tych. I wzrost wydajności z hektara MALEJE. Zerwano już jabłuszka najniżej wiszące, teraz się sięga po te z samego czubka drzewa. Ale niech będzie.

Więc lejmy, wprowadzajmy GMO, wpuśćmy roboty, kruszmy skały, użyjmy więcej gazu, więcej wody, choćbyśmy mieli ją z komet brać.

Czyli zużyjmy WIĘCEJ energii.

Stężenie CO2 w atmosferze rośnie (pomijam metan, niech będzie). Ka-bum! Rycerz w błyszczącej zbroi nadciąga, a na jego sztandarze widać: Direct Air Capture, czyli bezpośrednie pochłanianie z atmosfery. Taka TECHNIKA, która zasysa dwutlenek węgla z powietrza. Ponoć można (najniższe szacunki), zrobić to już za, bagatela, 60 dolarów za tonę. Przynajmniej teoretycznie, w marzeniach. Ale niech będzie, wierzymy przecież w Naukę i jej proporce (tak ładnie powiewają przy huraganach, przy tornadach, przy trąbach powietrznych, prawda?). Wpuszczamy co roku około 35 miliardów ton dwutlenku węgla do atmosfery, więc po taniości usunięcie rocznej emisji to 2,1 biliona dolarów rocznie, Pfii! Co to jest! PKB USA to około 19 bilionów. Więc to zaledwie 10% PKB USA. Tak? No tak. Świetnie, więc niech będzie, radośnie przyjmę tę bajkę - powstaną jutro tysiące zakładów zajmujących się DAC. Oczywiście będą one potrzebować energii.

Czyli zużyjmy WIĘCEJ energii.

Ups. Coś cuchnie. Wdepnąłem w psią kupę? A może przywlokłem z kurnika jakieś odchody? Niestety nie.

Czytam. W Kanadzie zryto obszar RÓWNY Anglii, by wycisnąć z piachu trochę ropy. Polska zamówiła gaz z USA, który będzie wyciskany z piachu w Luizjanie. Z piachu? Tak, z cholernego piachu. Albo widzę wideo - jada auta, i się kręcą jakieś pierdolniki, poruszane powiewem aut. Generują prąd. Albo widzę reklamę: pellet, robiony z trawy, ziaren (ZIAREN!!!!), gałęzi, super hiper duper eko paliwko, zarąbiste, wyczepiste. Bierzesz biomasę, ścinasz (zużywasz energię), czasem tniesz ma kawałeczki (zużywasz energię), ściskasz to tak, że z trawy robi się twarda kostka (zużywasz energię) - i to ma być świetne eko paliweczko, chopsa z nim do piecyka, będzie ciepełko.

Dobra.

To teraz pytanie - skąd weźmiemy na to energię?

Spalimy więcej węgla? Już tego najlepszego za dużo nie ma, no i spalanie węgla to emisje CO2, a jak się wyemituje, to potem trzeba ściągnąć, więc trzeba energii. To może rzędy roślin GMO, miliony hektarów, biomasa, pellet i te sprawy? Aaaaa, ale przecież będzie brakować żarcia, więc odpada. Ropa? Chyba kiepsko z ropą, bo już nawet z piachu ją wyciskamy? To może odnawialne źródła energii - panele słoneczne, wiatraki? Czytam - ten sektor musiałby rosnąć sześć razy szybciej, by zastąpić paliwa kopalne, które [dobrej jakości] nam się kończą, a o dodatkowej energii, na hiper duper rolnictwo, czy zasysanie CO2 z powietrza w ogóle nie było tam mowy.

Znam ten problem. To krótka kołdra. Przykryjesz głowę - nie starcza na nogi. Przykryjesz nogi - to tyłek wystaje. A nasza kołdra rwie się, łatamy ją, tanim kredytem, tańcem na skraju przepaści, śmiechem odbijającym się echem w czeluści.

NIE MA. Słowa-klucze. Nie ma energii, by CO2 zassać (nie wspominając o metanie). Nie ma energii, by z hektara wycisnąć cuda (o ile to w ogóle możliwe). Nie ma dodatkowych hektarów, by wyprodukować tą energię. A jak więcej lasów pod te hektary wytniemy, to jeszcze więcej CO2 pójdzie w niebo, i jeszcze mniej lasy pochłoną, bo ich po prostu też NIE BĘDZIE. Nie ma nawet cholernych paliw kopalnych dobrej jakości, by dokończyć rewolucję odnawialnych źródeł energii - za późno się za to zabraliśmy. I co, rycerzyku w lśniącej zbroi? Możesz potrząsać swą kopią, daremnie, wichry ci ją połamią, i grad, i huragan, i żar wypali. Co twoja technika zrobi, teraz, gdy NIE MA? Postawisz na rolnictwo - zabraknie energii gdzie indziej. Postawisz na DAC - zabraknie gdzie indziej. Nie postawisz - umrzesz z głodu, albo spali cię Słońce, pod cieplarnianą pierzyną (ta niestety nie jest za krótka).

Technika więc nie jest rozwiązaniem. Nie oferuje NIC - prócz zagłady. Śmierci, Głodu. Daremności. Oferuje - twoje białe kości, twoje umarłe dzieci, twój płacz, wycie - w puste niebo, w próżnię odległą, w wycie, już ostatnie.


Tuesday, May 22, 2018

Ślepy zegarmistrz, ślepy tłum.

Powiadają, człowiek to trzcina, ale trzcina myśląca. Mówią, ile ten wątlak zrobił, Kosmos podbija, w głębiny zajrzał, w mikroświat palce nawet wetknął.

Mylą się srogo. Nie tylko dlatego, że z trzciną zdrowy człek niewiele ma wspólnego - bo człowiek to dobra maszyna, energooszczędna ze względu na dwunożną postawę, i stąd są plemiona, co polują męcząc niemalże na śmierć swe ofiary, biegnąc truchtem półkolem, aż wyczerpane zwierzę nie daje już rady, i podejść wystarczy, kamień czy pałkę wznieść do ciosu, ale też dlatego, że jesteśmy zwierzęciem uniwersalnym. Może nie robimy nic najlepiej, ale za to robimy - biegamy, chodzimy, pływamy, skaczemy, wspinamy się, czołgamy, nurkujemy. Owszem, człek-trzcina, mizerna istotna czasów współczesnych, ma z częścią tych rzeczy problemy, ale pominę milczeniem te przyszłe ofiary, te chodzące źródła azotu, fosforu i potasu, z których wezmą rośliny, wezmą bakterie, wezmą owady i cała masa innego życia, napcha nimi swe ciała, i będzie się cieszyć z hekatomby ludzkości, bo dla nich to obfitość jedzenia.

Człowiek jednak nic nie podbił - co najwyżej zniszczył. Śmieszne i żałosne są ludzkie sondy, pełznące przez Kosmos w ślamazarnym uporze, dziesiątki tysięcy lat musiałyby lecieć do gwiazdy najbliższej, a co dopiero tych dalszych. Ledwo co robak ludzki wychynął nosek swój poza planetę - i na tym się skończy. Człek może dotarł, w pancernym batyskafie, do głębin, ale nawet ich nie zdążył poznać - i nie pozna, śmieci tam dotarły, plastiki przeklęte, wyziewy zakupów, a nad nimi woda się zakwasza, od dwutlenku węgla, a na górze ginie świat podwodny, odławiany ponad miarę, truty.

I gdzie to myślenie? Gdzie ta wspaniałość, te brednie, człowiek brzmi dumnie, człowiek - świat cały. Ot, próżniacze banialuki, kawałek białka patrzy w niebo, nie rozumie, nie potrafi, ale chciałby być bogom równy - choć ślepy jest, jak cała reszta.

Ze ślepego przecież powstaliśmy. Ewolucja nie ma przewidywań, nie ma planu, nie ma celu. Gdzieś nie ma życia - więc życie tam wchodzi, bo jeszcze nie ma konkurencji. Tylko dlatego jest coś więcej niż bakterie. Ewolucja jest zupełnie ślepa - dlatego powstają gatunki pasożytów idealnie dostosowane do pasożytowania na jednym, konkretnym gatunku zwierzęcia, a jak ten gatunek ginie, to i pasożyty giną, łańcuchem losu powiązane, bez możliwości ucieczki, bo utraciły już dawno oczy, nogi, zwoje mózgowe, wszystko prócz układu pokarmowego i rozrodczego, i tych rzeczy, które umożliwiają im przetrwanie w środku cudzego ciała. Nikt przecież, kto przewiduje, by na to nie poszedł - zostawiłby sobie furtkę - by przejść na innego żywiciela, albo żeby chociaż przez trochę móc żyć na własny rachunek. Ale nikt nie przewiduje, co się szybciej namnaża, co szybciej daje płodne potomstwo, wygrywa, tu i teraz, Trwa wyścig genów, naszych władców, o panowanie, nie za milion lat, nie za tysiąc, lecz w następnym pokoleniu.

Ale zaraz zaraz -usłyszę - ale my, ludzie, myślimy. Jesteśmy racjonalni.

Nie jesteśmy. To niemożliwe. Nie sposób przecież przewidzieć wszystkiego, mózg zdolny do uwzględnienia wszystkich czynników, które mają znaczenie, do prześledzenia kolejnych kroków rozwoju sytuacji, musiałby być potężniejszy niż mózgi wszystkich ludzi, jacy teraz żyją. To zbyt wiele obliczeń, w tym i takich wyjątkowo trudnych, nieliniowych, gdzie mała zmiana powoli narasta, by potem stać się potężną lawiną. I taki mózg, gdyby nawet powstał, to nie przetrwałby na tym świecie, rozdziobało by go ptactwo, wyjadły owady, skolonizowały rośliny, bo byłby zbyt duży, by być szybkim. Ludzie działają mniej więcej - coś tam wiemy, i patrzymy przy tym na innych, i wnioskujemy na podstawie kilku przypadków, nie setek, jak w nauce. To częściej działa niż nie działa - i to wystarczy, by się panoszyć po planecie, by przetrwać, jakiś czas, na świecie. Mamy tyle rozumu, by dać płodne potomstwo, które zaniesie nasze geny dalej - i nic więcej, i nic mniej. Za duży mózg - to za duży ciężar, za dużo energii do wydania, za duże ryzyko przy porodzie, To też ryzyko choroby psychicznej, bo przecież widzieć za dużo - to przekleństwo, to piekło.

Najekonomiczniej jest trochę myśleć, trochę innych naśladować, trochę działać metodą prób i błędów. I tak właśnie działamy. I nawet jeśli są jednostki, które widzą - nie przepchają tłumu, ślepego tłumu, ujętego w karby mody, kultury i instynktów z wypadkowej sił, którą te tłumy idą. Byli przecież ludzie w cesarstwie rzymskim, którzy mówili - patrzcie, patrzcie, zginiemy, jak tak dalej pójdzie. Byli na pewno tacy wśród Majów, i może na wyspie Wielkanocnej. W Niemczech hitlerowskich przecież też - tylko jednostki uciekły, widząc, przewidując zagładę - reszta wierzyła w różne brednie, a to że jak nikomu krzywdy nie zrobili, to im się nic nie stanie, a to że ludzie tak nie zwariują i tak dalej.

I martwe jest cesarstwo, i nie ma Majów, i na wyspie Wielkanocnej ludzie wyginęli, wymarli po tym, jak ostatnie drzewo wycięli, i większość Żydów również została zabita.

Tyle widzimy.

Tuesday, May 15, 2018

Patrz! Patrz! Jak Słonko nasze świeci, gwiazda radosna! I cieszysz się pogodą, cieszysz gorącem. I myślisz - jak pięknie kwiatki zakwitły, jak pięknie się pysznią, wielobarwnie.

Gdybyś wiedział...

Patrzyłbyś w niebo, pytał, gdzie deszcz, gdzie trochę chłodu, gdzie przymrozki?

Ten gorąc, to Słonce, te kwiatki, tak wcześnie kwitnące - nie radość, nie dar - lecz zapowiedź.

Idą czasy susz niesłychanych, idą czasy klęsk - wyschłe pola, wyschłe rzeki, mizerne jeziora, spalone Słońcem, zza gęstniejącej od dwutlenku węgla atmosfery. Nie będzie litości, nie będzie zbawienia - nic już nie działa, jak kiedyś, nawet pogoda.  I ten właśnie kwiecień, i ta upalna majówka, to nic innego, jak zarys śmierci. Weźmie gorąc młodziutkie kiełki, weźmie pączkujące porzeczki, weźmie łąki i lasy. Pomoże mu wiatr - rozpędzający się nad coraz cieplejszymi morzami, biorący z nich pełnymi garściami energię. Wysuszy na popiół ściółkę, wypali łąki i krzaki. I gdyby jeszcze nasze lasy były głównie liściaste, jak kiedyś, to byłaby jakaś szansa. Gęsty las liściasty trzyma wilgoć, trzyma chłód, trzyma cień. Ale takich jest już mało. Wycięliśmy te puszcze, posadziliśmy łatwo palne drzewa iglaste. Nasadziliśmy tuj, cyprysików.

A potem walnie gdzieś piorun, albo ktoś rzuci niedopałek. Stanie się blask upiorny, tańczący jak zjawa ognista, jak zagłada powszechna.

I powiesz potem: nie ma już mojego domu, spłonął, a nim ma niepełnosprawna matka. Będziesz sobie wyobrażał, jak skwierczy słabe ciałko, jak skręca się bólu, w agonii, w dymie, pośród trzaskających płomieni.
I powiesz potem - nie mam gdzie żyć. Ruszysz gdzieś tam, z tłumem, wstęgą pełną tobołków, smrodu nie mytych ciał. Miniesz tych, którzy już nie dali rady, zobaczysz ich na wpoły uchylone usta, spękane, błagające o deszcz, razem ze wszystkim dookoła.

Ale na tym nie koniec. Pożary, coraz częstsze pożary, nakarmią atmosferę jeszcze większą ilością dwutlenku węgla. Zabiją drzewa, zabiją krzewy, dotychczas pochłaniające ten gaz cieplarniany. Więc będzie coraz gorzej, a Ty tylko spojrzysz w przeszłość i powiesz - a kiedyś się cieszyłem, że tak było ciepło.

Monday, May 7, 2018

I nastanie świt ostatni...

Powiedzieli Ci, będziesz piękny, będziesz radosny, będziesz jak wiosna dojrzała. Pójdziesz do szkoły, pójdziesz do pracy, będziesz mieć dzieci, albo dziecko, albo kota, mruczka powszedniego. A potem może Ci życie wydłużą, telomery skrócą, skórę wygładzą, rozumu dodadzą, cierpień odejmą. I wrócisz z zabiegów do swojego nowoczesnego apartamentu, czy domu, pełnego urządzeń internetu, i siądziesz wygodnie, a lodówka poda Ci picie, poda Ci jedzenie, masz, jedz, dobre, świeże, dzisiaj zamówiłam, w oparciu o analizy makroskładników i preferencje smakowe. Aha, i gości dzisiaj masz, też dom jest przygotowany, gdy superszybkim pociągiem dotrą tu z krańców Europy.

Nie. Tak nie będzie. O tym właśnie Ci opowiem, mój drogi Czytelniku, że ten świt, ten ostatni, to jedyna nasza rzeczywistość, to nasza przyszłość. I jeśli chcesz przetrwać, nie licz na wydłużanie telomerów, nie licz na usłużne domostwa - lecz na własną wiedzę i umiejętności, na siłę swego ciała, na spryt pradawny, na instynkt potężny, na wdrukowane w samolubnych genach instrukcje.

Opowiem, dlaczego świat jaki znasz, o jakim myślisz, jest martwy, jest zabity, i już go nie będzie, jutro, za dziesięć lat, za sto.

Opowiem, dlaczego cywilizacja jaką znasz, jest martwa, to tylko dogorywające zwłoki, na skraju upadku, pompowane sztucznie, jak staruszek na oddziale intensywnej terapii, jak żołnierz, któremu urwało nogi i ręce, a skórę popalił żar.

Opowiem o głodzie, o gorącu, o zamieszkach i wojnach, o kryzysach energetycznych i zwierzętach zaplątanych w to wszystko - o nas, ludziach... o szóstym wielkim wymieraniu, o brakach wody, o zatruciu planety, o pułapce rolnictwa, o pętlach samozwrotnych, o sprzęgających się, samowzmacniających procesach, które już teraz biegną, przyspieszają, a ich celem jest właśnie świt ostatni, koniec, w głodzie, pośród chaosu. Tak, daremnie ręce w niebo wyciągniesz, daremnie będziesz o litość błagał, daremnie zapłaczesz, że kochasz swe dzieci - bo one pewno też zginą.

Chyba że...